Jak wychowuję kreatywne i szczęśliwe dziecko w duchu unplugged?
Dopiero niedawno dowiedziałam się, że nie zdając sobie z tego sprawy, wychowuję dziecko metodą, która jest bardzo bliska duchowi unplugged, czyli jaką?
Do drugiego roku życia moja córka nie oglądała telewizji (nawet biernie, czyli tak, kiedy my oglądamy, a ona siedzi gdzieś w pobliżu i teoretycznie zajmuje się czymś innym). Nie widziała monitora praktycznie w ogóle. No chyba, że gdzieś przez przypadek albo gdy byliśmy w gościach i akurat był włączony telewizor. Zdawałam sobie od początku sprawę, jak mocne są to bodźce dla tak małego, rozwijającego się dopiero mózgu.
Dlaczego małe dzieci nie potrzebują telewizji?
Dziecko wcześniej w brzuchu mamy miało ciszę, spokój i ograniczoną liczbę bodźców. Po pojawieniu się na świecie i tak przybyło ich dość sporo, więc po co jeszcze bombardować malucha telewizją czy tabletem. Wiem, wiem czasem się wydaje, że już nie da się inaczej. Też to przechodziłam. Moje dziecko było bardzo wymagające. Nie należało do tych, które posadziłam w bujaku i siedziało tam przez godzinę. Pierwsze dwa lata życia mojej córeczki to był zupełny hardcore, ale dałam radę bez kreskówek.
Niekorzystanie z telewizora w ciągu dnia było też ogromnym wyzwaniem dla nas – rodziców. Wszystko jest jednak do zrobienia, tylko trzeba wiedzieć, po co się to robi. Poza tym myślę, że i nam wyszło to na dobre.
Jeśli nie tablet, to co?
Mimo że często nie miałam siły nawet, żeby się ubrać i chodziłam przez pół dnia w piżamie, obijałam się ze zmęczenia o ściany, to próbowałam wykrzesać choć odrobinę energii na kreatywną zabawę z dzieckiem. Kupowałam klocki, książeczki, karty z obrazkami do angielskiego. Około drugiego roku życia rozpoczęła się faza na puzzle – najpierw kilkuelementowe, a już po chwili na takie, które mają około 20 elementów. Nie brakowało też fasoli i grochu w różnych pojemnikach do przesypywania, kolorowego makaronu w różnych kształtach, łyżek różnej wielkości, lejków, przez otwory których świetnie przelatywała gruboziarnista kasza.
Codzienność przedszkolaka w duchu unlugged
Dziś, kiedy moja córka jest przedszkolakiem ogląda dziennie tylko jedną 20-minutową bajkę. Później bawi się w pokoju sama lub z nami. Jest tanim dzieckiem pod względem tradycyjnych zabawek. Kupujemy je rzadko, bo widzimy, że zajmują ją tylko jeden dzień. Oprócz kilku swoich ulubionych maskotek, figurek i klocków lego, zajmuję ją głównie rysowanie i malowanie. Potrafi siedzieć godzinami przy stoliku i tworzyć. Dbamy więc o to, żeby zawsze miała kartki, kredki, farby, flamastry i kolorowe długopisy. Od czasu do czasu kupujemy też ciastolinę lub plastelinę, ale zajmuje się nimi nie dłużej niż dwa dni.
Unplugged na całego!
Kiedy tylko to możliwe spędzamy czas na zewnątrz. Bierzemy wtedy hulajnogę, rower i uczymy się powoli jeździć na rolkach. Nie brakuje też placów zabaw i długich (czasem nawet kilkugodzinnych) spacerów po mieście.
Podczas zabawy na powietrzu chcę, żeby moje dziecko nacieszyło się przyrodą. Nie wzbraniam żywiołowej zabawy (chyba, że naprawdę jest krok od nieszczęścia), wspinania się na drzewa, biegania boso po świeżo skoszonej trawie, zbierania biedronek i ślimaków do słoika, łapania czerwonych robaczków, które nazywa tramwajarzami, obserwowania mrówek, skakania po kałużach, grzebania patykiem w błocie, robienia sobie konfetti z jesiennych liści i głaskania mchu w lesie. To wszystko to przecież cała radość z dzieciństwa. Właśnie to się pamięta w przyszłości jako beztroskie dzieciństwo, a nie siedzenie godzinami przed telewizorem, grzeczne chodzenie przy nodze mamy podczas spaceru w parku i niedotykanie niczego, bo się ubrudzimy albo stłuczemy kolano.
Myślę, że wykorzystanie elementów z życia w duchu unplugged przyda się nie tylko dzieciom ale i nam dorosłym.